Zmory, potwory!
Gdybym je dorwała, ugotowałabym z nich przetwory.
Zamknęła w słoiki, schowała pod stoliki
i w razie co otworzyła ze smakiem,
gdy naszłaby mnie chęć.
Wredotę bym zamarynowała,
aby mi życia nie uprzykrzała.
Z lenistwa zrobiłabym konfiturę,
by mieć czym zapchać wolną w czasie dziurę.
Zazdrość bym sparzyła, ale całkiem nie wyrzuciła.
Schowałabym trochę na potem,
gdyż ona jak trzeba, to nieco zwiększa ochotę.
Melancholię na dżemy bym przerobiła,
o różnych smakach,
aby się nigdy nie znudziła.
Do pisania jej sporo używam.
Gorzką tęsknotę wycisnęłabym w syropy,
dodawała do herbaty w ponure wieczory
i dosładzała miodem ze wspomnień. Tak dla przekory.
Wrażliwość bym zakonserwowała,
aby się nie zestarzała.
Ona mimo, że kwaśna, w rozumieniu życia się przydaje.
Złość bym jak grzyby wysuszyła
i wszelką cierpkość z niej wydobyła.
Samotność bym usmażyła, na przecier zamieniła,
aby doprawiać nią czasem zatłoczone dni.
Smutku natomiast się wyrzekam.
Za bardzo w język kłuje, więc go nie pasteryzuję.
A gdyby mnie naszedł nieproszony,
zostałby za karę ukiszony.